„Kiedy złe rzeczy nas znajdą,
Kiedy świat zawali się dookoła nas,
Obiecuję ci kochanie, że nigdy nic z
tego nie odczujesz.
Bo ja wezmę to na siebie.
Dla ciebie…”*
*Vivienne*
Z westchnieniem przekroczyłam próg zajmowanego przeze mnie
pokoju akademickiego i zatrzasnęłam za sobą masywne, drewniane drzwi. Zduszone
powietrze zalegające w pomieszczeniu omiotło moją osobę, wywołując nieznaczny
grymas na mojej twarzy. W myślach rozbrzmiały mi słowa mojej byłej
współlokatorki Alison na ten temat. Ostrzegała, że po powrocie tu mogę nie
zastać najciekawszych warunków, a mimo to jestem nimi zaskoczona. Powrót do
akademickiej rzeczywistości jest co najmniej dziwny i pozwala mi na wspomnienie
moich pierwszych uniwersyteckich dni. Wszystko było wtedy takie nowe i
sprawiało, że czułam się zagubiona i onieśmielona. Przez pierwszy tydzień
bezcelowo błąkałam się po zakamarkach akademika i Uniwersytetu, starając się
zwracać na siebie jak najmniejszą uwagę. Mimo swojego dziwactwa, naprawdę
dobrze wspominam ten czas. Był swoistego rodzaju ewolucją w moim życiu, która
zmieniła wiele - nie tylko mnie, ale także moje podejście do nauki. Właśnie
wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że zrealizowałam jeden ze swoich celów, a to
pozwoliło mi na mocniejsze uwierzenie we własne możliwości.
Uśmiechnęłam się do siebie na te wspomnienia i odstawiłam
swoją torbę na ziemię, z ociąganiem wypuszczając powietrze z płuc. Szybko
przeszłam na drugi koniec pokoju i ignorując pojedyncze skrzypnięcia podłogi,
odsunęłam ciemne zasłony, wpuszczając do pomieszczenia jaskrawe promienie
Słońca. Zmrużyłam oczy od nagłego rozwidnienia i otworzyłam okno. Przymknęłam
oczy, rozkoszując się przyjemnym październikowym chłodem. Mimo łagodnych,
kalifornijskich zim, naprawdę nie jest tu zbyt ciepło, przynajmniej jak dla
mnie - wiecznego zmarzlucha.
Odwróciłam się w stronę pokoju i opierając plecami o
parapet, zaczęłam dokładnie lustrować wzrokiem każdy zakątek pomieszczenia,
które znałam już na pamięć. Westchnęłam, zauważając grubą warstwę kurzu
zalegającą na meblach. Najlepsza decyzja jaką podjęłam to przyjechanie do
Stanford kilka dni przed rozpoczęciem roku studenckiego. Muszę przecież
zapoznać się ze zmianami, których dokonano podczas wakacji, posprzątać pokój
oraz odświeżyć trochę jego wnętrze. To właśnie moje zadania na najbliższe dni,
chcę zrobić to teraz, żeby nie tracić czasu na to w momencie rozpoczęcia
semestru - wtedy muszę od pierwszego dnia wziąć się ostro do pracy.
Jestem przecież Vivienne Anderson, studentka drugiego roku
wydziału medycyny na Uniwersytecie Stanforda, która doskonale wie, czego chce.
Mam jasno postawiony cel i nie mogę pozwolić niczemu zakłócić mojego idealnego
porządku planów na przyszłość. Od kilku lat solidnie pracowałam na to, co mam
teraz. Od kilku lat zawalałam się nauką chemii i biologii, żeby z jak
najlepszymi wynikami móc zacząć studia medyczne na Uniwersytecie Stanforda. Już
od lat ściśle wybrana specjalizacja, ściśle ustalony plan - 'co dalej po
studiach' - prowadzi mnie stopniowo do sukcesu. Nic, ani nikt nie przeszkodzi
mi w tym, abym osiągnęła to, co chcę.
Przygryzając nerwowo wargę spojrzałam na puste łóżko
znajdujące się w lewym kącie pokoju, obok niewielkiego drewnianego biurka w
kolorze orzechowym. Wszystko wskazuje na to, że wieczorami nie będę miała się
nawet do kogo odezwać.
Ściągnęłam swoje trampki, usiadłam na łóżku i podciągnęłam
nogi do swojej klatki piersiowej, oplatając je ciasno ramionami. Ze smutkiem
wpatrywałam się w puste miejsce naprzeciwko mnie, dawniej zajmowane przez
Alison.
Nadal nie mogę uwierzyć, że zrezygnowała z trzeciego roku
studiów przez to, że wyszła za mąż. Była przecież już tak blisko sukcesu i…
odpuściła. Pamiętam jak jeszcze na początku tamtego roku studenckiego zaciekle
mówiła, że nie pozwoli by cokolwiek przeszkodziło jej w zostaniu lekarzem. Jak
widać coś było na tyle silne, aby postanowiła to zrobić. Miłość. Teraz na polu
tej bitwy o marzenia z naszej dwójki zostałam tylko ja.
*Harry*
Siedziałem w samochodzie, lustrując wzrokiem mojego
ochroniarza Paul’a, zajmującego miejsce pasażera. Jego ciągła obecność i
nieustępliwa niechęć do opuszczenia pojazdu powoli zaczynały mnie denerwować.
Odkąd sięgam pamięcią ten postawny mężczyzna wszędzie mi towarzyszy, jakby za
każdym rogiem miał czyhać na mnie jakiś napastnik. Przecież to jest tylko i
wyłącznie pieprzona logika mojej pieprzonej rodziny. Nazwisko Styles i tytuł,
który się z nim wiąże, nie oznacza, że jestem dzieckiem, które trzeba wszędzie
prowadzić za rączkę! Mam 20 lat, chcę się bawić, imprezować, a nie spędzać czas
na spotkaniach z jakimiś snobami!
- Możesz wysiąść? Poczekasz na mecie. – fuknąłem na Paul’a.
– Kurwa, niedługo nie puścisz mnie samego do łazienki! Potrzebuję przestrzeni,
zrozum to, stary!
- Przykro mi, ale nie mogę zostawić tu Pana samego. Pańska
matka kazała mi Pana pilnować.
- Czy ty możesz wreszcie przestać mówić do mnie „Pan”? Czuję
się z tym beznadziejnie! To ty jesteś starszy, to ja powinienem ci mówić „Pan”,
a nie ty mi. Jestem gówniarzem, powinieneś traktować mnie jak niższego sobie!
Dlaczego nikt nie rozumie, że desperacko pragnę, żeby ktoś
potraktował mnie jak zwykłego małolata? Mam dość tego, że wszyscy mówią do mnie
w tak oficjalny sposób.
- Przykro mi, proszę Pana, ale to byłoby niestosowne. –
odparł. W tym momencie kolejny raz ręce mi opadły, co do logiki tego człowieka.
Naprawdę lubię Paul’a, ale jego ciągła i uciążliwa obecność po tylu latach
zaczęła mnie irytować.
- Jasne. – prychnąłem zirytowany, odwracając wzrok od
mężczyzny.
Spojrzałem przed siebie, widząc długonogą blondynkę, która
zajęła miejsce na środku ulicy, z chustką w ręku. Uśmiechnąłem się do niej w
głupkowaty sposób, widząc, że skupiła na mnie swoją uwagę. W zasadzie
przynależność do tej rodziny ma swoje plusy. Jednym z nich niezaprzeczalnie
jest to, że każda Brytyjka oddałaby po prostu wszystko za pozyskanie nawet
najmniej uwagi z mojej strony.
Zerknąłem na siedzącego w samochodzie obok zawodowego
kierowcę rajdowego. Mężczyzna nie ma ze mną szans, najmniejszych. Zarozumiały
uśmiech jak zwykle uformował się na moich ustach, kiedy swój wzrok utkwiłem po
raz kolejny w seksownej dziewczynie. Blondynka uśmiechnęła się do mnie, a po
chwili wypuściła z rąk chustę, dając tym początek wyścigu. Wygram. Ja zawsze
wygrywam.
~*~
Z uśmiechem oparłem się o swoje czarne Porche i spojrzałem w
stronę stojącego – jak zawsze niedaleko mnie – Paul’a.
- Widzisz, nic mi się nie stało. Jestem cały i zdrowy i do
tego wygrałem. – wyszczerzyłem się.
- Z całym szacunkiem, proszę Pana, ale dalej myślę, że ten
wyścig był złym pomysłem. Kiedy Pańska matka dowie się, że kazał Pan zatrzymać
ruch drogowy w południowym Londynie, tylko po to, żeby urządzić tu wyścig,
sądzę, że nie będzie zadowolona.
- Każdą chwilę mojego triumfu musisz zatruć komentarzem o
pretensjach mojej matki? Nie musisz mi przypominać o jej litaniu, które zapewne
ma już w planach mi wygłosić po powrocie do domu. – mruknąłem, krzywiąc się.
Mam 20 lat, a moja matka traktuje mnie jakbym był
niemowlakiem. Pierdolą mnie brukowce, opinia publiczna, pierdoli mnie to
wszystko, co według niej składa się na ten głupi międzynarodowy wizerunek
naszej rodziny. Po prostu mnie pierdoli.
Paul nawet nie zdążył mi odpowiedzieć, kiedy dwie piękne
brunetki, podeszły do mnie i dosłownie rzucając mi się na szyję, dały po
buziaku w policzek, wylewnie gratulując wygranej. Roześmiałem się, widząc, że
są to panienki, z którymi znam się doskonale, bo w każdej wolnej chwili z nimi
imprezuję. Szybko oplotłem je rękami w talii, przyciągając je bardziej do
siebie. To takie zabawne jak bardzo one pozwalają mi bawić się ze sobą bez
zobowiązań tylko ze względu na moje nazwisko.
W momencie kiedy usta jednej z nich – Lei – zbliżyły się do
moich warg, flesze rozbłysły. Mogłem się spodziewać, że wśród niewielkiej
garstki ludzi znajdujących się na mecie jest jakiś fotograf.
Odsunąłem się i zmuszając się do uśmiechu w stronę Lei i jej
koleżanki, pożegnałem się z nimi. Im szybciej się stąd zmyję, tym lepiej. Już i
tak tym zdjęciem załatwiłem sobie trzygodzinny wykład na temat mojego
upokarzania rodziny Styles. Mogę sobie tylko wyobrazić jak wkurzona będzie moja
matka, gdy zobaczy jutrzejsze nagłówki brukowców.
„Następca tronu brytyjskiego w objęciach tajemniczych
brunetek. Kolejny skandal młodego księcia.”.
______________________________________________________________
* The Script "You Won't Feel a
Thing"
Zapowiada się ciekawie :) Czekam na dalszy rozwój wydarzeń :)
OdpowiedzUsuńAle fajnie się zapowiada *.* @Pati1203
OdpowiedzUsuńWoah, rodzina królewska? Nieźle się zapowiada xx
OdpowiedzUsuń