wtorek, 6 maja 2014

Prolog.

„Kiedy złe rzeczy nas znajdą,
Kiedy świat zawali się dookoła nas,
Obiecuję ci kochanie, że nigdy nic z tego nie odczujesz.
Bo ja wezmę to na siebie.
Dla ciebie…”*
*Vivienne*
Z westchnieniem przekroczyłam próg zajmowanego przeze mnie pokoju akademickiego i zatrzasnęłam za sobą masywne, drewniane drzwi. Zduszone powietrze zalegające w pomieszczeniu omiotło moją osobę, wywołując nieznaczny grymas na mojej twarzy. W myślach rozbrzmiały mi słowa mojej byłej współlokatorki Alison na ten temat. Ostrzegała, że po powrocie tu mogę nie zastać najciekawszych warunków, a mimo to jestem nimi zaskoczona. Powrót do akademickiej rzeczywistości jest co najmniej dziwny i pozwala mi na wspomnienie moich pierwszych uniwersyteckich dni. Wszystko było wtedy takie nowe i sprawiało, że czułam się zagubiona i onieśmielona. Przez pierwszy tydzień bezcelowo błąkałam się po zakamarkach akademika i Uniwersytetu, starając się zwracać na siebie jak najmniejszą uwagę. Mimo swojego dziwactwa, naprawdę dobrze wspominam ten czas. Był swoistego rodzaju ewolucją w moim życiu, która zmieniła wiele - nie tylko mnie, ale także moje podejście do nauki. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że zrealizowałam jeden ze swoich celów, a to pozwoliło mi na mocniejsze uwierzenie we własne możliwości.
Uśmiechnęłam się do siebie na te wspomnienia i odstawiłam swoją torbę na ziemię, z ociąganiem wypuszczając powietrze z płuc. Szybko przeszłam na drugi koniec pokoju i ignorując pojedyncze skrzypnięcia podłogi, odsunęłam ciemne zasłony, wpuszczając do pomieszczenia jaskrawe promienie Słońca. Zmrużyłam oczy od nagłego rozwidnienia i otworzyłam okno. Przymknęłam oczy, rozkoszując się przyjemnym październikowym chłodem. Mimo łagodnych, kalifornijskich zim, naprawdę nie jest tu zbyt ciepło, przynajmniej jak dla mnie - wiecznego zmarzlucha.
Odwróciłam się w stronę pokoju i opierając plecami o parapet, zaczęłam dokładnie lustrować wzrokiem każdy zakątek pomieszczenia, które znałam już na pamięć. Westchnęłam, zauważając grubą warstwę kurzu zalegającą na meblach. Najlepsza decyzja jaką podjęłam to przyjechanie do Stanford kilka dni przed rozpoczęciem roku studenckiego. Muszę przecież zapoznać się ze zmianami, których dokonano podczas wakacji, posprzątać pokój oraz odświeżyć trochę jego wnętrze. To właśnie moje zadania na najbliższe dni, chcę zrobić to teraz, żeby nie tracić czasu na to w momencie rozpoczęcia semestru - wtedy muszę od pierwszego dnia wziąć się ostro do pracy.
Jestem przecież Vivienne Anderson, studentka drugiego roku wydziału medycyny na Uniwersytecie Stanforda, która doskonale wie, czego chce. Mam jasno postawiony cel i nie mogę pozwolić niczemu zakłócić mojego idealnego porządku planów na przyszłość. Od kilku lat solidnie pracowałam na to, co mam teraz. Od kilku lat zawalałam się nauką chemii i biologii, żeby z jak najlepszymi wynikami móc zacząć studia medyczne na Uniwersytecie Stanforda. Już od lat ściśle wybrana specjalizacja, ściśle ustalony plan - 'co dalej po studiach' - prowadzi mnie stopniowo do sukcesu. Nic, ani nikt nie przeszkodzi mi w tym, abym osiągnęła to, co chcę.
Przygryzając nerwowo wargę spojrzałam na puste łóżko znajdujące się w lewym kącie pokoju, obok niewielkiego drewnianego biurka w kolorze orzechowym. Wszystko wskazuje na to, że wieczorami nie będę miała się nawet do kogo odezwać.
Ściągnęłam swoje trampki, usiadłam na łóżku i podciągnęłam nogi do swojej klatki piersiowej, oplatając je ciasno ramionami. Ze smutkiem wpatrywałam się w puste miejsce naprzeciwko mnie, dawniej zajmowane przez Alison.
Nadal nie mogę uwierzyć, że zrezygnowała z trzeciego roku studiów przez to, że wyszła za mąż. Była przecież już tak blisko sukcesu i… odpuściła. Pamiętam jak jeszcze na początku tamtego roku studenckiego zaciekle mówiła, że nie pozwoli by cokolwiek przeszkodziło jej w zostaniu lekarzem. Jak widać coś było na tyle silne, aby postanowiła to zrobić. Miłość. Teraz na polu tej bitwy o marzenia z naszej dwójki zostałam tylko ja.
*Harry*
Siedziałem w samochodzie, lustrując wzrokiem mojego ochroniarza Paul’a, zajmującego miejsce pasażera. Jego ciągła obecność i nieustępliwa niechęć do opuszczenia pojazdu powoli zaczynały mnie denerwować. Odkąd sięgam pamięcią ten postawny mężczyzna wszędzie mi towarzyszy, jakby za każdym rogiem miał czyhać na mnie jakiś napastnik. Przecież to jest tylko i wyłącznie pieprzona logika mojej pieprzonej rodziny. Nazwisko Styles i tytuł, który się z nim wiąże, nie oznacza, że jestem dzieckiem, które trzeba wszędzie prowadzić za rączkę! Mam 20 lat, chcę się bawić, imprezować, a nie spędzać czas na spotkaniach z jakimiś snobami!
- Możesz wysiąść? Poczekasz na mecie. – fuknąłem na Paul’a. – Kurwa, niedługo nie puścisz mnie samego do łazienki! Potrzebuję przestrzeni, zrozum to, stary!
- Przykro mi, ale nie mogę zostawić tu Pana samego. Pańska matka kazała mi Pana pilnować.
- Czy ty możesz wreszcie przestać mówić do mnie „Pan”? Czuję się z tym beznadziejnie! To ty jesteś starszy, to ja powinienem ci mówić „Pan”, a nie ty mi. Jestem gówniarzem, powinieneś traktować mnie jak niższego sobie!
Dlaczego nikt nie rozumie, że desperacko pragnę, żeby ktoś potraktował mnie jak zwykłego małolata? Mam dość tego, że wszyscy mówią do mnie w tak oficjalny sposób.
- Przykro mi, proszę Pana, ale to byłoby niestosowne. – odparł. W tym momencie kolejny raz ręce mi opadły, co do logiki tego człowieka. Naprawdę lubię Paul’a, ale jego ciągła i uciążliwa obecność po tylu latach zaczęła mnie irytować.
- Jasne. – prychnąłem zirytowany, odwracając wzrok od mężczyzny.
Spojrzałem przed siebie, widząc długonogą blondynkę, która zajęła miejsce na środku ulicy, z chustką w ręku. Uśmiechnąłem się do niej w głupkowaty sposób, widząc, że skupiła na mnie swoją uwagę. W zasadzie przynależność do tej rodziny ma swoje plusy. Jednym z nich niezaprzeczalnie jest to, że każda Brytyjka oddałaby po prostu wszystko za pozyskanie nawet najmniej uwagi z mojej strony.
Zerknąłem na siedzącego w samochodzie obok zawodowego kierowcę rajdowego. Mężczyzna nie ma ze mną szans, najmniejszych. Zarozumiały uśmiech jak zwykle uformował się na moich ustach, kiedy swój wzrok utkwiłem po raz kolejny w seksownej dziewczynie. Blondynka uśmiechnęła się do mnie, a po chwili wypuściła z rąk chustę, dając tym początek wyścigu. Wygram. Ja zawsze wygrywam.
~*~
Z uśmiechem oparłem się o swoje czarne Porche i spojrzałem w stronę stojącego – jak zawsze niedaleko mnie – Paul’a.
- Widzisz, nic mi się nie stało. Jestem cały i zdrowy i do tego wygrałem. – wyszczerzyłem się.
- Z całym szacunkiem, proszę Pana, ale dalej myślę, że ten wyścig był złym pomysłem. Kiedy Pańska matka dowie się, że kazał Pan zatrzymać ruch drogowy w południowym Londynie, tylko po to, żeby urządzić tu wyścig, sądzę, że nie będzie zadowolona.
- Każdą chwilę mojego triumfu musisz zatruć komentarzem o pretensjach mojej matki? Nie musisz mi przypominać o jej litaniu, które zapewne ma już w planach mi wygłosić po powrocie do domu. – mruknąłem, krzywiąc się.
Mam 20 lat, a moja matka traktuje mnie jakbym był niemowlakiem. Pierdolą mnie brukowce, opinia publiczna, pierdoli mnie to wszystko, co według niej składa się na ten głupi międzynarodowy wizerunek naszej rodziny. Po prostu mnie pierdoli.
Paul nawet nie zdążył mi odpowiedzieć, kiedy dwie piękne brunetki, podeszły do mnie i dosłownie rzucając mi się na szyję, dały po buziaku w policzek, wylewnie gratulując wygranej. Roześmiałem się, widząc, że są to panienki, z którymi znam się doskonale, bo w każdej wolnej chwili z nimi imprezuję. Szybko oplotłem je rękami w talii, przyciągając je bardziej do siebie. To takie zabawne jak bardzo one pozwalają mi bawić się ze sobą bez zobowiązań tylko ze względu na moje nazwisko.
W momencie kiedy usta jednej z nich – Lei – zbliżyły się do moich warg, flesze rozbłysły. Mogłem się spodziewać, że wśród niewielkiej garstki ludzi znajdujących się na mecie jest jakiś fotograf.
Odsunąłem się i zmuszając się do uśmiechu w stronę Lei i jej koleżanki, pożegnałem się z nimi. Im szybciej się stąd zmyję, tym lepiej. Już i tak tym zdjęciem załatwiłem sobie trzygodzinny wykład na temat mojego upokarzania rodziny Styles. Mogę sobie tylko wyobrazić jak wkurzona będzie moja matka, gdy zobaczy jutrzejsze nagłówki brukowców.

„Następca tronu brytyjskiego w objęciach tajemniczych brunetek. Kolejny skandal młodego księcia.”.
______________________________________________________________

* The Script "You Won't Feel a Thing"

3 komentarze:

  1. Zapowiada się ciekawie :) Czekam na dalszy rozwój wydarzeń :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale fajnie się zapowiada *.* @Pati1203

    OdpowiedzUsuń
  3. Woah, rodzina królewska? Nieźle się zapowiada xx

    OdpowiedzUsuń

Szablon by
InginiaXoXo