Podkład muzyczny: Shawn Mendes "Kid In Love"
„Wiem, że dopiero się
poznaliśmy...
i może to głupie...
ale czuję jakby to
było coś...
od momentu, w którym
się dotknęliśmy.
Bo, jest dobrze...
jest dobrze.
Chcę uczynić cię
moją...”*
*Harry*
Sekunda ciszy mijała za sekundą ciszy, nieubłaganie
dobijając mnie do samego dna przerażenia. Tak, przerażenia. Czuję się jak małe
dziecko, desperacko potrzebujące odpowiedzi rodzica po tym, jak nabroiło. To
szalone, to jak wielką kontrolę ta dziewczyna ma nade mną już po jednym dniu
znajomości.
W momencie, kiedy łzy zaszkliły oczy tej uroczej blondynki
kolejny raz poczułem się jak skończony idiota. Ostatnie czego chciałem to
doprowadzenie Vivienne do płaczu. Sam już nie wiem co robić, najchętniej
cofnąłbym czas i wczoraj zwyczajnie inaczej się zachował… ale nie mogę. Spieprzyłem
to i teraz muszę to naprawić.
- Powiedz coś, błagam cię. – rzuciłem desperacko.
Mam w dupie to, że coraz bardziej rezygnuję ze swojej dumy -
jedyne czego chcę to jakikolwiek gest ze strony tej dziewczyny. Niech mnie
spoliczkuje, nakrzyczy na mnie, ale niech tak okrutnie nie milczy, a przede
wszystkim niech nie płacze.
Niebywałe, że coś, na co nigdy w życiu nie zdobyłbym się
będąc w Anglii, tutaj przyszło mi z taką łatwością. Może to wszystko miało
związek z poczuciem wyższości, które od dziecka mi wpajano, a które później z
taką zaciętością starano się ze mnie wyplenić. A może po prostu tutaj wszystko
jest inne? Może tutaj nie muszę się buntować, żeby okazać komuś swoje
niezadowolenie z planu na moją przyszłość. Może o to tak naprawdę w tym wszystkim
chodziło, może tylko to chciałem osiągnąć przez swoje zachowanie. Jeszcze tego
nie rozgryzłem, ale zrobię to. Gdyby moja matka zobaczyła mnie teraz takiego,
zawstydzonego i zagubionego pewnie by nie uwierzyła, że to naprawdę ja. Jednak
tak, właśnie tak, książę Harold błaga kogoś na kolanach o wybaczenie… i jest z
tego dumny jak z niczego innego.
- Oh, Harry… - wydusiła w końcu Vivienne, kręcąc głową i
uśmiechając się do mnie lekko. – Oczywiście, że ci wybaczam. Jak mogłabym tego
nie zrobić? - odetchnąłem. Naprawdę
odetchnąłem.
- Tak cholernie ci dziękuję, Vivienne. Nie masz pojęcia ile
dla mnie znaczy to, że mi wybaczyłaś. Już nigdy więcej nie odwalę tak chorej
akcji, obiecuję.
- Nie wracajmy do tego, okej? Już jest dobrze. – zapewniła.
– A teraz już wstań, bo chcę żebyś mnie przytulił! – zachichotała, lekko się
rumieniąc. Mimowolnie uśmiechnąłem się na ten widok. Dobry Boże, jest
wspaniała.
Sprawnie podniosłem się z kolan, czemu Vivienne przyglądała
się z zaskakującą dokładnością. Nie powiem, że nie cieszy mnie bycie
obserwowanym przez nią - cieszy mnie cholernie, dając nadzieję, że podobam się
jej w choć minimalnym stopniu tak bardzo, jak ona mi.
Nie mogąc się oprzeć, oplotłem dziewczynę ramionami i mocno
do siebie przytuliłem. Vivienne zaśmiała się słodko, nieśmiało we mnie
wtulając. Nie ma słów, które opiszą uczucie, które zaczęło towarzyszyć mi w
momencie, kiedy czułem jej drobne ciało tak blisko mojego.
- Dasz się zaprosić na jakąś kawę, w ramach przeprosin?
- A ładnie mnie zapraszasz? - spytała zadziornie, z
uśmiechem.
- Nawet nie wiesz jak ładnie, najładniej jak umiem. -
roześmiałem się i przytuliłem ją mocniej.
- Skoro tak, to dobrze, dam się zaprosić. Tylko nie ściskaj
mnie już tak, bo mnie udusisz. - przez chwilę zastanawiałem się, czy powiedziała
to, żeby się ze mną podroczyć, czy żeby zawstydzić moją gwałtowność. Vivienne
widocznie dostrzegła moją niepewność, po tych słowach, bo popatrzyła na mnie z
troską i złapała moje dłonie, z porażką osuwające się po jej tali i przywróciła
je na poprzednie miejsce. - Tylko się droczyłam, podoba mi się to, że mnie
tulisz w taki sposób.
Uśmiechnąłem się. Zachowuję się jak totalny szaleniec,
posłuszny jej słowom i gestom w każdym calu, wiem to. Jednak podoba mi się to i
nic bym w tym nie zmienił.
- W każdym razie i tak przepraszam, Vivienne. Jesteś taka
delikatna, a moje przytulanie cię na pewno tego nie respektowało.
- Uwodzisz mnie takimi wyznaniami. - zaczerwieniła się i
lekko pokręciła głową.
- Skłamałbym mówiąc, że nie podoba mi się to, że to robię. -
wymamrotałem cicho i wypuściłem niechętnie ją z objęć, wiedząc, że trochę za
długo ją w nich trzymam.
- Oh... - wydusiła tylko i odwróciła wzrok. Speszyłem ją,
jestem tego pewien. Muszę się bardziej hamować, Vivienne nie jest typem osoby,
która w tak szybki sposób zdobyłaby się na jakąkolwiek pozytywną odpowiedź
względem moich wyznań. Zresztą, kurwa, to ze mną musi być coś nie tak, skoro
mówię jej to wszystko, ledwo ją znając.
- Może po prostu zmieńmy temat na jakiś mniej zobowiązujący
i chodźmy na tą kawę?
- To dobry pomysł. - przytaknęła mi.
- Tylko... nie znam jeszcze zbyt dobrze tego miejsca, aby
wiedzieć, gdzie jest jakaś fajna kawiarenka. - westchnąłem.
- Nie ma problemu, ja wiem. - niemal weszła mi w słowo
Vivienne, jak zwykle nie widząca problemu w moich nieudolnych próbach
zaradności i pociągnęła mnie lekko za dłoń, zachęcając abym poszedł za nią.
- Może mogłabyś oprowadzić mnie później po uniwersytecie i
jego okolicach? - zapytałem z nadzieją, idąc za dziewczyną i śmiejąc się cicho
z zachwycająco dziecinnego sposobu w jaki się ze mną obchodzi.
- Oczywiście, Harry. - zgodziła się z uśmiechem.
~*~
- Weź to, mówię serio, jest przepyszne! - przekonywała mnie
Vivienne, kiedy nie mogłem zdecydować się na wybór ciasta do kawy – było ich
naprawdę wiele, a ich dziwne nazwy w żaden sposób nie pomagały mi w rozszyfrowywaniu
ich smaku. Spojrzałem na dziewczynę z uśmiechem, nie mogąc nadziwić się temu
jak niebywale słodka potrafi być. Nie zdziwił mnie również fakt, że wybrała
ciasto o najniewinniejszej nazwie jaką mogli mu nadać.
- Kubusia Puchatka? - uniosłem rozbawiony brew, a dziewczyna
uczepiła się kurczowo mojego ramienia.
- No tak, właśnie o nim mówię ci od dwóch minut!
- Okej, okej, zdaję się na ciebie. - roześmiałem się i
podszedłem do kasy. Zamówiłem dla nas dwie kawy i ciasta, które wybrała
Vivienne. Kobieta, która przyjmowała nasze zamówienie zapisała je w notesie,
który charakterystycznie można dostrzec na wielu amerykańskich filmach, w
dłoniach kelnerek.
- 14 dolarów. - odparła, uśmiechając się do mnie
sympatycznie. Wyciągnąłem z portfela banknot dwudziestu dolarowy i podałem go
jej.
- Płacę za siebie. - usłyszałem zza swoich pleców stanowczy
głos Vivienne.
- Nie ma mowy. - uciąłem łagodnie i ponagliłem gestem dłoni
kobietę, która czekała na zakończenie mojej małej „sprzeczki” ze
współtowarzyszką.
- Oczywiście, że jest.
- Płacę za nas i koniec. - odebrałem swoją resztę i wrzuciłem
ją do słoika z napisem „napiwki”. Przytaknąłem tylko, gdy pracownica kawiarni
poinformowała mnie, że przyniesie za chwilę nasze zamówienie i poprowadziłem
niezadowoloną Vivienne do jednego ze stolików stojących przy oknie.
- Następnym razem ja płacę.
- Vivienne...
- No co? - przerwała mi, a ja się roześmiałem.
- Jesteś niemożliwa. – skwitowałem.
- Możliwe, ale ty jesteś tak samo niemożliwy jak ja. -
odparła, a ja kiwnąłem głową i przyciągnąłem ją bliżej. - Rozumiem, że znowu
będziemy się tulić?
- Tak, dokładnie tak. - uśmiechnąłem się.
- Więc... jak ci się podoba na Uniwersytecie Stanforda? -
spytała, kiedy objąłem ją ramieniem.
- W sumie... byłem tylko na jednych zajęciach jak do tej
pory... jednak fakt, że mam je razem z tobą wystarczająco mi je umila. Jest super,
dużo lepiej niż na Cambridge.
- W takim razie mam nadzieję, że twoje dobre pierwsze
wrażenie się utrzyma.
- Jestem tego pewien. - odparłem szczerze.
- Mogę cię o coś spytać?
- O co tylko chcesz.
- Bałeś się? No wiesz, przyjazdu tutaj, do nowego kraju, na
nowy uniwersytet? Ja się bałam, nawet jeśli pozostałam w obrębie jednego kraju.
- wymamrotała Vivienne, przyglądając mi się. Przez chwilę zastanawiałem się nad
jej słowami.
Czy bałem się? Nie, nie sądzę, byłem zbyt pochłonięty wizją
zaznania nowego życia, aby się bać. Jedyne czego się boję to, że ktoś mnie
rozpozna i mój amerykański sen się skończy... jednak o tym, jak i o wielu
innych rzeczach nie mogę jej powiedzieć.
- Nie, nie bałem się. Przynajmniej nie jakoś bardzo.
- Czyli tylko ja jestem tak strachliwa.
- Jestem pewien, że wiele osób tak ma, nie tylko ty.
Kiedyś... kiedyś powiem ci, dlaczego się nie bałem, dobrze? - zapytałem, a
Vivienne kiwnęła tylko głową i oparła się ufnie na moim ramieniu.
- Jesteś bardzo tajemniczy z tym swoim „kiedyś”. -
stwierdziła, a kiedy miałem już jej odpowiedzieć, podeszła to nas ta sama
kobieta, która przyjmowała nasze zamówienie i przyniosła nam je. Grzecznie jej
podziękowałem, a ona tylko wymamrotała coś w odpowiedzi i zostawiła nas znów
samych.
- No, zobaczymy, czy dobrze zrobiłem, słuchając twojej
porady. - odezwałem się rozbawiony, a Vivienne tylko w odpowiedzi zrobiła
zabawną minę, widocznie zapominając o tym, że tak właściwie nic konkretnego ze
mnie nie wyciągnęła. Spróbowałem tego jej ukochanego Kubusia Puchatka, który
okazał się być po prostu zaskakująco dobrym ciastem o smaku pomarańczowym.
- Widzisz, jest pyszne. - uśmiechnęła się Vivienne i również
zaczęła jeść swoje ciasto.
- Nazwa Kubuś Puchatek powinna być zastosowana do ciasta
miodowego, a nie pomarańczowego. - powiedziałem z zamiarem podroczenia się z
nią.
- Miodowe nazywa się Pszczółka. - dziecinnie pokazała mi
język, a następnie zauważając coś, albo kogoś po przeciwnej stronie kawiarenki,
zmarszczyła lekko brwi.
- Co się dzieje? - zmartwiłem się i porzuciłem tym samym
naszą niezobowiązującą pogawędkę.
- Ten mężczyzna... szedł za nami od akademika, a teraz
ciągle się nam przygląda. - wymamrotała, a ja podążyłem za jej spojrzeniem,
które okazało się spoczywać na nikim innym jak na moim ochroniarzu. Przygryzłem
nerwowo wargę, nie wiedząc jak zareagować. Brawo, Paul, wspaniały z ciebie
ninja.
- Pójdę z nim pogadać, nie chcę, żeby cię niepokoił, co ty
na to?
- Nie, nie. Nie rób scen, może tylko mi się wydaje?
- Pewnie tak właśnie jest... - ostatecznie uciąłem, nie
chcąc, aby Vivienne dłużej zaprzątała sobie tym głowę i powróciłem do nabijania
się z niezaprzeczalnie dziwnych nazw ciast.
_______________________________________
*Shawn Mendes "Kid In Love"