*Vivienne*
Siedziałam na łóżku z westchnieniem przeglądając listę zajęć
dodatkowych zaplanowanych na ten rok akademicki. Mój wzrok bez zainteresowania
błądził po kolejnych propozycjach, coraz bardziej mnie zanudzając. Niekończąca
się lista coraz bardziej upewniała mnie w przekonaniu, że im niżej mój wzrok
podąża – tym nudniejsze zajęcia. Jęknęłam z niezadowoleniem i pocierając
palcami o skroń i powróciłam wzrokiem na samą górę kartki. Z ociąganiem,
niepewna swojej decyzji odhaczyłam propozycję z numerem cztery – „Historia
literatury angielskiej – twórczość Williama Szekspira”. Nienawidzę dramatów, są
dla mnie niezrozumiałe, ale jakbym na to nie spojrzała - są to chyba
najbardziej sensowne zajęcia, jakie mogę wybrać.
Kompletnie tego nie rozumiem – jestem na medycynie, a muszę
chodzić na literaturę angielską. Jasne, Stanford próbuje nas kształcić w każdej
dziedzinie, ale bez przesady.
Wypełniona kartka powędrowała na biurko, dołączając do stosu
papierów, który już zdążył się na nim zgromadzić, a ja sięgnęłam po telefon,
sprawdzając na wyświetlaczu godzinę.
Po pokoju rozległo się ciche pukanie do drzwi. Kto to może
być? Co prawda mam tu kilka koleżanek, ale nie sądzę, żeby któraś z nich
postanowiła złożyć mi tak niezapowiedzianą wizytę.
- Proszę.
Drzwi od mojego pokoju akademickiego otworzyły się, a do
środka weszła wysoka, długonoga brunetka. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie
przyjaźnie i położyła swoją torbę na podłodze, rozglądając się po
pomieszczeniu. Zmarszczyłam brwi w geście dezorientacji, próbując skojarzyć,
czy kiedykolwiek ją spotkałam – jednak w głowie miałam tylko pustkę.
- Całkiem tu ładnie. I czysto. – uśmiechnęła się,
poprawiając swojego kucyka, w którego spięte były jej włosy.
- Dzięki… chyba. – odparłam niepewnie. To jakaś kontrola
czystości, czy jak? – Przepraszam, mogę wiedzieć kim jesteś?
- Eleanor. Eleanor Calder, twoja nowa współlokatorka. –
zaśmiała się dziewczyna. - Nie sądziłaś chyba, że będziesz mieszkała tu sama?
- Oh… Nie, jasne, że nie… Dobra, tak, tak właśnie myślałam.
– uśmiechnęłam się. – Jestem Vivienne Anderson. Miło cię poznać.
- Ciebie również. – odpowiedziała, siadając na łóżku
naprzeciwko mnie. – Spokojnie, nie zajmuję dużo miejsca! Po prostu moja
współlokatorka także zmieniła swoje lokum i zostałam w pokoju sama. Nie lubię
samotności, więc poprosiłam o inny pokój i przenieśli mnie do ciebie. To nie
problem, prawda?
- Nie, żaden. Po prostu jestem zaskoczona, bałam się, że
zostanę tu sama. Chyba totalnie bym wtedy ześwirowała. – roześmiałam się, a
Eleanor dołączyła do mnie. Dziewczyna wydaje się być na pierwszy rzut oka naprawdę sympatyczna, a mi
zdecydowanie przyda się ktoś do kogo będę mogła się wieczorami odezwać.
~*~
Po tym jak pomogłam Eleanor rozpakować się i całkowicie
zaklimatyzować w pokoju, leżałyśmy zmęczone na swoich łóżkach, milcząc. Podczas
układania ubrań w jej szafce dużo rozmawiałyśmy i zdążyłyśmy wystarczająco się
poznać, żeby wiedzieć, jakie rzeczy wzajemnie akceptujemy, a jakie nie.
Dowiedziałam się, także że dziewczyna studiuje prawo na Uniwersytecie Stanforda
i że ma tu chłopaka - Louisa, studiującego na wydziale biznesu.
Eleanor jest miłą, lekko zwariowaną dziewczyną, co naprawdę
bardzo mi odpowiada. Jestem zdecydowanie bardziej spokojna od niej, ale obie
stwierdziłyśmy, że to dobre. Ona nie da mi sfiksować i pokaże jak bawić się
studenckim życiem (którego praktycznie nie posiadam), a ja będę zaganiać ją do
nauki na tyle, aby mogła zaliczyć egzaminy końcowe.
*Harry*
Wolność. Pieprzona wolność.
Stany Zjednoczone. Uniwersytet Stanforda.
Mnie i to pieprzone królewskie życie dzieli już ocean.
Koniec z udawaniem, fałszywym szacunkiem, dyskusjami o
gospodarce, przypatrywaniem się każdemu mojemu krokowi. Po prostu koniec.
Teraz, właśnie tutaj, nie jestem już następcą tronu
brytyjskiego. Nie jestem już osobą, którą bycie mnie przeraża. Tu mogę być po
prostu sobą, po prostu Harry’m. Mogę zachowywać się jak chcę i jak mi pasuje.
Kurczowo trzymając torbę w dłoni wszedłem do wielkiego
budynku oznaczonego literą B. To właśnie w tym pawilonie akademiku znajduje się
mój pokój. Rosnąca ekscytacja oraz ledwie odczuwalny stres powoli zaczęły się
we mnie gromadzić.
Rozejrzałem się, starając się odgadnąć, w którą stronę
powinienem się udać. Zerknąłem na trzymany przeze mnie w dłoni klucz, który
wręczono mi w dziekanacie. Widniejące na nim wielkie B103 dało mi definitywnie
znać, że parter nie jest piętrem przeze mnie poszukiwanym. Spojrzałem z
westchnieniem na schody i orientując się, że w akademiku na pewno nie ma żadnej
windy zacząłem pokonywać kolejne stopnie dzielące mnie od mojego nowego miejsca
zamieszkania. Pierwsze piętro, drugie, trzecie… Cholera jasna, naprawdę
codziennie będę musiał zadylać po schodach na trzecie piętro? Pokręciłem głową,
a chęć ponarzekania na to została zastąpiona uśmiechem. Pieprzyć schody, jestem
wolny. Prawdziwie, namacalnie wolny.
Stanąłem przed drzwiami mojego nowego pokoju, biorąc głęboki
oddech. Kolejny raz spojrzałem na wypisany na drzwiach numer. B103. Upewniony
pewnie nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. Na jednym z dwóch łóżek siedział
brunet, który początkowo zdezorientowany moim gwałtownym wejściem, uśmiechnął
się. Pomyliłem pokoje?
- Harry, mam rację? –
odezwał się mężczyzna, kiedy już miałem zamiar przeprosić za wtargnięcie na jego „teren”. Skinąłem głową na
potwierdzenie.
- Tak. Harry Styles, a ty to…?
- Louis Tomlinson, twój współlokator. – uśmiechnął się,
wygodnie rozkładając na swoim łóżku.
Oh… Nie wiedziałem, że będę z kimś dzielił pokój...
Zapewne nie powinno mnie to dziwić, to akademik, tu
najczęściej ludzie mieszkają w dwuosobowych, ciasnych pokojach. Zdecydowanie
muszę przyzwyczaić się do specyficznych norm panujących tutaj.
To Ameryka, Uniwersytet Stanforda, nie pałac. Muszę dołożyć
wszelkich starań żeby się nie wyróżniać i nie palnąć żadnej gafy.
W sumie mieszkanie z kimś w pokoju nie może być takie złe. Louis wydaje się nie być ani arogancki, ani niesympatyczny. Jakiś
kumpel zdecydowanie mi się tu przyda, przynajmniej pomoże mi się tu jakoś
zaklimatyzować.
~*~
- Tam jest moja dziewczyna z jakąś panienką. – wskazał
Louis, uśmiechając się.
Przez kilka godzin, które spędziliśmy w pokoju, zdążyliśmy
się całkiem dobrze poznać i ustalić warunki, na które obaj przystaliśmy.
Dotyczą one naprawdę wszystkiego, łącznie ze sprowadzaniem panienek do pokoju w
wiadomym dla nas celu. Nie żebym póki co miał taki zamiar, ale kto wie? Oh,
kogo ja oszukuję, jestem tylko facetem, to oczywiste, że zamierzam jako
anonimowy student bawić się tutaj w ten sposób.
- Wiesz, jeżeli to ma znaczyć, że już dzisiaj chcesz, żebym
ulotnił się z pokoju na kilka godzin, to załatwione. – zaśmiałem się.
To właśnie jeden z naszych warunków – jeżeli mamy zamiar
przyprowadzić panienkę do pokoju, dajemy znać drugiemu, żeby nie zastać się w
krępujących, jednoznacznych sytuacjach.
- Nie, nie. – roześmiał się Louis. – Miałem na myśli, że w
sumie możemy się dosiąść. I tak wszystkie stoliki są zajęte.
Rozejrzałem się po barze, faktycznie nie dostrzegając
żadnego innego wolnego stolika. Z tego co wiem od Louisa jest to miejsce
codziennie oblegane przez studentów – w dzień służy za kawiarnię i miejsce do
zjedzenia posiłku między wykładami, a wieczorem za bar, gdzie można się po
prostu napić czegoś mocniejszego po stresującym dniu.
Głośne rozmowy, lecąca w tle muzyka, dużo alkoholu,
gdzieniegdzie krzyczący studenci, zagorzale oglądający klubowe rozgrywki w
rugby i oczywiście seksowne studentki. Atmosfera tutaj jest naprawdę genialna,
taka jak to sobie wyobrażałem, będąc jeszcze w Anglii, więc myślę, że będę tu
naprawdę często bywał.
- Tak, w sumie czemu nie. – uśmiechnąłem się.
Podążyłem za Louisem w stronę wybranego przez nas stolika.
Siedząca przy nim brunetka już z daleka zobaczyła nas idących w jej stronę.
Uśmiechając się szeroko, pomachała Louisowi i wstała ze swojego miejsca,
całując go na powitanie w policzek. Stwierdzam, że to właśnie dziewczyna mojego
współlokatora – Eleanor, o której tak dużo mi opowiadał.
El z uśmiechem przedstawiła mi się i przytuliła mnie na
powitanie. Jest dokładnie taka jak mówił Louis – cholernie sympatyczna. Już od
pierwszej sekundy dziewczyna nie pozwoliła czuć mi się nieswojo w jej
towarzystwie i traktowała mnie jak kumpla Louisa, nie jak kompletnie nieznajomą jej
osobę, co jest naprawdę kochane.
Louis i Eleanor zaczęli na żarty wzajemnie sprzeczać się o to,
które bardziej za drugim tęskniło, a ja w tym czasie zająłem miejsce przy
stoliku, naprzeciwko koleżanki El.
- Jestem Harry. – zwróciłem się do dziewczyny, uśmiechając
do niej przyjaźnie.
- A ja Vivienne. Miło
cię poznać, Harry.
No w końcu Vivienne i Harry się spotkali! Czekałam na to :3 Przypuszczam, że teraz zacznie się coś między nimi dziać :D Pisz dalej! x
OdpowiedzUsuńJejku przecież to fanfiction jest genialne! I spotkali się *.* @Pati1203
OdpowiedzUsuńnareszcie! nie wiesz ile czekałam na ten rozdział :) podoba mi się, ale Harry nie dostał natłoku myśli o nowej dziewczynie jak oczekiwałam hahha / @sheo_sheo
OdpowiedzUsuńCierpliwości, wszystko w swoim czasie, haha.
UsuńJezu super się zapowiada, pisz dalej bo bardzo dobrze Ci to wychodzi! x
OdpowiedzUsuńNie mogę doczekać się dalszych wydarzeń omg hsdfgdjshgfjsdgfjkdsds
OdpowiedzUsuńNo i wkoncu sie spotkali :)
OdpowiedzUsuńTy musisz przerywac w takim ciekawym momencie ??!!!
Co ty wymyslilas.... az sie boje nastepnego rozdzialu hahaha ;)
Rozdzial swietny ;)
Czekam na nastepny :*
@andrejjj99
Yay 😍
OdpowiedzUsuń